Menu

Dla uczniów

Szkolne Koło Turystyki Rowerowej

 

 

PATRIOTA NA ROWERZE

W tekstach dotyczących działalności Koła Rowerowego chcemy (a przynajmniej próbujemy) z humorem, ironią, autoironią, dystansem czy też a rebours (na wspak, na odwrót) przedstawiać nasze wyprawy i przeprawy. Ostatnia z nich była jednak wyjątkowa, zatem opis też będzie...

 

11 listopada, czyli dzień, w którym postanowiliśmy zakończyć niezwykle udany sezon jesienny, sprzyjał temu, ażeby nadać naszej wycieczce bardziej odświętnego charakteru.
Wszak to data, która od Bałtyku po Tatry, od Odry po Bug, kojarzy się z radosnym świętowaniem kolejnych rocznic odzyskania niepodległości. Ci, którzy świętują, manifestują swój patriotyzm, czyli przywiązanie do ojczyzny. Czy – idąc tym tokiem rozumowania – można nazwać naszą wycieczkę przejawem patriotyzmu? Czy można być patriotą na rowerze? Zdecydowanie tak! Mało tego, w czasie przemierzania 40 kilometrów i podczas zasłużonej, przez niektórych bardzo wyczekiwanej przerwy, udało nam się wpisać w różne nurty patriotyzmu.

Były to:

a) patriotyzm narodowy – w czasie wyprawy towarzyszą nam biało-czerwone flagi, jeden z symboli narodowych,

b) patriotyzm regionalny – po raz kolejny poznajemy, podziwiamy i przywiązujemy się do miejsc, które kojarzą się z naszym regionem, często nazywanym Podbeskidziem, tym razem zawitaliśmy do Czechowic-Dziedzic i Bestwiny,

 

c) patriotyzm lokalny – odwiedzamy bardzo charakterystyczne dla Bielska-Białej miejsce, a mianowicie wzgórze Trzy Lipki, z którego dzisiaj można podziwiać stolicę Podbeskidzia, a niegdyś, w siedemnastym wieku, była to arena potyczki wojsk polskich i szwedzkich; w jej wyniku zniszczeniu uległ las lipowy, ostały się zaledwie cztery drzewa, później, po uderzeniu pioruna, trzy i to przyczyniło się do nadania temu miejscu takiej nazwy,

d) patriotyzm ekologiczny – nasze bicykle to najbardziej ekologiczny środek transportu, jeżdżąc nimi, nie zużywamy żadnego paliwa, tym samym nie przyczyniamy się do degradacji środowiska i dokładamy małą cegiełkę na przykład do tego, ażeby tak kojarzone z polskim krajobrazem i widywane przez nas z perspektywy roweru bociany, z których co czwarty jest teraz Polakiem, mogły dalej do nas przylatywać,

  

e) patriotyzm kulinarny – z racji braku czasu nie udało nam się przyrządzić tak wychwalanego pod niebiosa w Panu Tadeuszu bigosu, ale i kiełbasa mająca w nazwie staropolska smakowała bardzo dobrze:),

   

f) patriotyzm gospodarczy – wyroby wędliniarskie były oczywiście made in Poland.

I tak oto opisywany rodzaj turystyki, być może dla niektórych w sposób zaskakujący i nieoczywisty, można połączyć z patriotyzmem. Czy 11 listopada 2023 roku też wsiądziemy na nasze jednoślady? Niewykluczone. Przecież można być patriotą na rowerze:)!

  

 

WYCIECZKI ROWEROWE JAKO PODWALINY SUKCESU SPORTOWEGO I NAUKOWEGO

Drogi Czytelniku, jeżeli właśnie rozpocząłeś lekturę tego tekstu, uwiedziony naukowością tytułu, od razu prostujemy – jest on tylko chwytem marketingowym:) Nie zmienia to faktu, że gorąco zachęcamy do zapoznania się z całością, a także z dołączonymi zdjęciami. Miłego czytania i oglądania!

Wiedzę można zdobywać i poszerzać na wiele sposobów. Przydatne w tym względzie mogą być książki, filmy, gazety, muzea, teatry... Nie bez przyczyny mówi się także, że istotną rolę w kształceniu odgrywają podróże. Nie wiemy, w jakim stopniu na wiedzę Marii Skłodowskiej-Curie czy Henryka Sienkiewicza, naszych noblistów, a przy okazji zapalonych rowerzystów, wpływ miały ich rowerowe wycieczki, ale ostatnia wyprawa Koła Rowerowego naszą wiedzę wzbogaciła i jest absolutnym i bezwarunkowym potwierdzeniem postawionej wcześniej tezy - ósmoklasistą zapachniało rozprawką, dlatego szybko ucinamy temat:). Pora zatem na przykłady, przykłady dowodzące tego, że nauka była wszechstronna oraz wielowymiarowa i  które staną się swoistym dziennikiem naszej podróży.

PRZYKŁAD 1.
HISTORIA I TERAŹNIEJSZOŚĆ (?) KOLEI

 

27 października o godzinie 07:50 przed bielskim dworcem PKP zbiera się grupa piętnastu śmiałków, którzy w ciągu najbliższych 30 godzin mają zamiar różnymi środkami transportu przemierzyć około 200 kilometrów. Na budynku wita nas napis  K.K Privilegirte Kais. Ferd. Nordbahn (Uprzywilejowana Cesarsko - Królewska Kolej Północna Cesarza Ferdynanda), który przypomina, że wzniesiony końcem XIX wieku gmach powstał wtedy, kiedy nasze związki z cesarstwem austriackim były bardzo ścisłe, choć wówczas wymuszone. Zatem już wiemy, że uprzywilejowana grupa rowerzystów (o ile nie pójście do szkoły jest przywilejem) wsiądzie zaraz do pociągu, który niegdyś uprzywilejowaną koleją zawiezie nas do grodu Kraka. I tu historyczne dygresje powinny mieć swój koniec, ale... 
Po pokonaniu kilkudziesięciu schodów udaje nam się dotrzeć na peron. Strzała Podbeskidzia już na nas czeka. Skąd takie pieszczotliwe określenie? Mieszkańcy wiosek i miast, przez które przejeżdża wspomniana strzała,  ukuli tę nazwę z jednego powodu: od wielu, wielu lat pociąg ten przemieszcza się lotem błyskawicy, o czym świadczą twarde dane: dystans 90 kilometrów pokonuje w niespełna 3 godziny. Prawda, że to imponujące. Jedna z uczestniczek naszej wycieczki po raz pierwszy w życiu przemieszczała się tym środkiem transportu i jej przede wszystkim należała się informacja, że takich retro pociągów wyprodukowanych jeszcze w czasach słusznie minionych jest już w Polsce niewiele  i jazda jednym z  nich jest kolejnym przywilejem, który nas spotyka.
Podróż przebiega bez zakłóceń, o godzinie 10:58 meldujemy się w Krakowie. 

PRZYKŁAD 2.
URBANISTYKA I ARCHITEKTURA

Począwszy od okazałego budynku dworca PKP,  zaczynamy z perspektywy roweru poznawać oblicze Krakowa. Najbliższe trzy kilometry pozwalają zobaczyć zarówno to co nowoczesne, przede wszystkim są to apartamentowce i biurowce, jak i historyczne, mijamy na przykład wyjątkowo okazałą siedzibę Akademii Sztuk Pięknych. Co dla nas najważniejsze, krakowscy urbaniści, czyli ludzie zajmujący się planami rozbudowy oraz modernizacji miast, na całej trasie przejazdu zaplanowali ścieżkę rowerową. Jednośladów na niej sporo, uważać trzeba, ale ruch samochodowy nas nie dotyczy.
Kiedy mijamy słynną Bramę Floriańską, która była niegdyś jedną z siedmiu bram prowadzących do miasta, wiemy, że zaraz wyłoni się kolejna turystyczna atrakcja. I tak oto naszym oczom ukazuje się Rynek Główny. W to piątkowe przedpołudnie tłoku nie ma, zatem choć przez chwilę możemy podziwiać całą jego przestrzeń, a także Sukiennice i Bazylikę Mariacką. Kiedy wszyscy nacieszyli oko, patrząc na zabytki, a także podjęli próbę zaopatrzenia się w nieodzowną pamiątkę, zapada decyzja, że ruszamy dalej. Nie, jednak to było inaczej. Jak bowiem być w Krakowie i nie zrobić zdjęcia pod...

PRZYKŁAD 3
LITERATURA

  

... Adasiem. Mieszkańcy Krakowa i nie tylko w ten zabawny i pieszczotliwy sposób nazywają pomnik  Adama Mickiewicza. To ponoć najczęściej fotografowany i  najbardziej rozpoznawalny pomnik Krakowa, nie możemy zatem wyłamać się z tej tradycji. Niewykluczone, że ktoś z czytających pójdzie do jednej z krakowskich szkół średnich  i wtedy przekona się, że tamtejsi maturzyści w czasie studniówek skaczą na jednej nodze wokół tego dziesięciometrowego posągu, wierząc, że liczba okrążeń będzie równa ich ocenom na maturze. Jeżeli nawet nie przeniesiecie się do Krakowa, to pamiętajcie, że w Bielsku też jest pomnik  wieszcza, także może pora przeszczepić tę świecką tradycję na nasz grunt:)

PRZYKŁAD 4.
HISTORIA

  

Kiedy już Adaś został obfotografowany, ruszamy do miejsca, gdzie liczba turystów rokrocznie idzie nawet w miliony. Zapewne domyślacie się, że pora na zobaczenie na własne oczy Zamku Królewskiego na Wawelu. Z racji tego, że droga przed nami daleka, a i rowery nie sprzyjają temu, żeby zwiedzić przynajmniej zamkowe wzgórze, przysiadamy obok Smoczej Jamy i jej lokatora, czyli Smoka Wawelskiego. Dla wielu, szczególnie młodszych turystów, ten ziejący prawdziwym ogniem, choć z instalacji z gazem ziemnym;), smok to najbardziej znany mieszkaniec Wawelu. Przebija swoją sławą między innymi Władysława Łokietka, Kazimierza Wielkiego, Zygmunta Starego czy Zygmunta Augusta, czyli koronowane głowy, które z Wawelu rządziły Polską. To się nazywa zawładnąć zbiorową wyobraźnią, mimo że tak marnie się skończyło:)

PRZYKŁAD 5.
SPORT

Po pierwszych kilku kilometrach wzdłuż Wisły  docieramy do miejsca wyjątkowego, a nawet unikalnego na mapie Polski. Naszym oczom ukazuje się bowiem jedyny w naszym kraju Tor Kajakarstwa Górskiego przy ulicy Kolna 2. Ten liczący 320 metrów obiekt, gdzie spiętrzenie wody na poziomie przepływu może wynieść 15 metrów sześciennych (czyli 15 tysięcy litrów!) na sekundę(!), pozwala przez cały rok trenować  dyscyplinę, jaką jest kajakarstwo górskie. Jeżeli ktoś nie widział na żywo lub  w czasie transmisji telewizyjnej, warto zerknąć, żeby przekonać się, jak trudny i widowiskowy jest to sport. My po dokładnym obejrzeniu i próbie wizualizacji, jak wygląda rywalizacja, ruszamy dalej.

PRZYKŁAD 6.
BUDOWNICTWO SAKRALNE

  

Mniej więcej dwanaście kilometrów od Krakowa leży Tyniec, niegdyś wioska, a dzisiaj jedna z jego dzielnic. Jest ona kojarzona przede wszystkim ze zlokalizowanym tam klasztorem. To najstarsze w Polsce, bo powstałe w 1044 roku, opactwo benedyktynów. Wzniesiono je na wapiennej skale, zatem trzeba podjechać pod górkę. Niektórych to trochę zniechęca, ale cóż, jak mus, to mus...Obiekt niewątpliwie ciekawy, zza jego murów wyłania się piękny widok, między innymi na leniwie płynącą Wisłę, ale niektórych uczestników wyprawy spotyka srogi zawód – na drzwiach znajdującej się tam restauracji wisi karteczka z następującą informacją: Przerwa techniczna do godziny 13:00. A miało być tak pięknie:)

PRZYKŁAD 7
HYDROLOGIA I DROGOWNICTWO

  

Pierwszych kilkanaście kilometrów za nami. Trasa wiedzie niezmiennie wzdłuż Wisły, bo jest to, a jakżeby inaczej, Wiślana Trasa Rowerowa. Jaki z tego można wysnuć wniosek: Koło Rowerowe jest stałe w uczuciach do królewskiej rzeki, bowiem nasza trzecia wyprawa związana jest właśnie z tym szlakiem. Najważniejsze jest to, że każdy pokonany nim kilometr utwierdza w przekonaniu, że warto go odwiedzać. Tym razem widok Wisły towarzyszy nam przez większość trasy. Mamy okazję przekonać się, że na pokonywanym odcinku rzeka ta jest naprawdę imponująca, piękna, dostojna. Ważne też jest to, jak poprowadzona jest ścieżka. Otóż do pewnego momentu uczestnicy wycieczki nie byli świadomi tego, iż poruszamy się po wałach przeciwpodziowych.  Obowiązuje zatem zasada: rzeka skręca, my skręcamy, rzeka zawija, my zawijamy. Nieświadomi tego niektórzy złorzeczyli: Czy w Polsce nie da się lepiej zaplanować dróg? Po co tyle skrętów i zawijasów, przecież można było krócej? Pogoda, zważywszy na to, że jest koniec października, wyjątkowo sprzyja, co odporniejsi na chłód jadą w koszulkach z krótkim rękawem, czas płynie leniwie, dystans się zmniejsza, ale też jakoś leniwie. Robi się...

PRZYKŁAD 8.
HART DUCHA

...ciemno i chłodno. Jest ciekawie, jest wyjątkowo, jest klimatycznie, widok kolumny złożonej z kilkunastu  oświetlonych rowerów robi wrażenie, jednak, nie ma co ukrywać, niektórym zmęczenie zaczyna dawać się we znaki. Natomiast  rowerzyści, ci rowerzyści, nigdy nie płaczą.  Dzielnie zmierzamy do celu i gdy zaraz za Oświęcimiem, po pokonaniu 90 kilometrów, pojawia się napis Grojec, nastroje wracają do tych euforycznych. Dzięki nawigacji szybko udaje się nam odnaleźć Grojecką Ostoję, czyli miejsce naszego wytchnienia i regeneracji. Ta ostatnia przebiega niezwykle szybko. Pyszna pomidorowa, pyszne kotlety, kąpiel i niektórzy, sami są tym dnia następnego zaskoczeni, bardzo szybko, żeby nie powiedzieć natychmiastowo, znajdują się w objęciach Morfeusza, czyli boga marzeń sennych. My opiekunowie możemy zaświadczyć słowem, a nawet na piśmie, że opiekowaliśmy się najbardziej zdyscyplinowaną grupą wycieczkową. Doszliśmy do nieoczywistego wniosku, że dzieci jednak da się zmęczyć, co może przełożyć się na jakość i długość ich snu, a tym samym komfort pracy opiekunów:) Niektórzy zapewne śnili o swoich rowerach...

PRZYKŁAD 9.
GEOGRAFIA I GOŚCINNOŚĆ

 

Z geografią jesteśmy za pan brat od wczoraj, ale teraz, drugiego dnia naszej wycieczki, poszerzamy horyzonty. Po tym kiedy już wszyscy się wyspali i zaliczyli poranną rozgrzewkę, pora bowiem zejść na śniadanie. A tam Szwecja, a właściwie szwedzki stół. Ale jaki? Oj wyjątkowy! Czego tam nie było! Tosty, grzanki, naleśniki, drożdżówki, wędlina, sery, nutella, jogurty – nie sposób wszystkiego wymienić. Trudno było po tym wszystkim wstać od stołu, ale raz się żyje. Naszej gospodyni za gościnę serdecznie dziękujemy i będziemy polecać:)

PRZYKŁAD 10.
CZERPANIE PRZYJEMNOŚCI Z JAZDY

    

Ruszamy! Początek zgodny z przewidywaniami: Stary, ale bolą mnie nogi, Ja nie mogę, nigdy tak mnie nie bolała/bolał d....a/piąty punkt podparcia rowerzysty;) Próbujemy tłumaczyć: Tak bolą,ale ten ból to stan przejściowy, a w najgorszym razie zaraz na niego zobojętniecie. Chyba działa, nasz zespół nie zmienia się ze Szkolnego Koła Turystyki Rowerowej w Stetryczałe Koło Turystyki Rowerowej. Kiedy przejeżdżamy  przez Osiek, Bielany, Wilamowice, humory dopisują, nawet wjazd na niewielkie wzniesienie nie wywołuje większego poruszenia, choć po obejrzeniu zdjęć można dojść do wniosku, że niektórzy byli na skraju wyczerpania. To tylko pozory! Kiedy naszym oczom ukazuje się tablica z napisem Bielsko-Biała, także ten widok  nie budzi większych emocji, niektórzy są wręcz zaskoczeni, a może rozczarowani, że to już. 
Pora  kończyć naszą eskapadę, jeszcze tylko dwie bielskie dzielnice, czyli Hałcnów i Komorowice, podjazd ulicą Piastowską i jesteśmy na miejscu. Po bojowej zaprawie z dnia wczorajszego te 35 kilometrów naprawdę nie zrobiło na nikim większego wrażenia. 

Czy podróże kształcą? Nikt już chyba nie ma wątpliwości, że tak. Pora zatem myśleć, gdzie odbędzie się nasza następna lekcja. I wtedy znowu będziemy śpiewać jak w piosence Lecha Janerki Rower:

Jadę na rowerze, słuchaj, do byle gdzie
Rower mam, posłuchaj, w taki różowy jazz

Ubierz się w obcisłe, bo to warto mieć styl
I depniemy sobie ode wsi dode wsi


Te obcisłe (chodzi oczywiście o rowerowe spodenki z tak zwanym pampers), jak niektórzy się przekonali, naprawdę pozwalają, szczególnie na dłuższych dystansach, zachować piąty punkt podparcia rowerzysty  w dobrym stanie:) Kupujcie!


KONIEC I BOMBA! A KTO NIE BYŁ, TEN TRĄBA;)

KTO NIE CHCIAŁ BYĆ TRĄBĄ?:)

GALERIA UCZESTNIKÓW

            


NO TO JEDZIEMY/PŁYNIEMY...

Dzisiejszy wpis, mimo że związany z rowerami, podporządkowany będzie słowu...płynąć. 
A zatem zadajmy sobie pytanie: CO PŁYNIE?!
CZAS – ten spędzany w czasie naszych rowerowych wypraw niezwykle miło. Wystarczy spojrzeć na dokumentację zdjęciową, żeby przekonać się, że podczas wyjazdu do Ustronia wszystkim dopisywały humory.

         

Czy szybko? Zdecydowanie tak! Te osiem godzin, w czasie których przejechaliśmy przez Wapienicę, Jaworze, Jaworze Nałęże, Górki Wielkie, by ostatecznie znaleźć się we wspomnianym Ustroniu, a następnie z niego wrócić. minęło jak z bicza strzelił. Dlaczego szybko? Złożyło się na to kilka elementów:
a) ruszamy z przytupem, czyli młodzież przechodzi szybki kurs wymiany dętki rowerowej,
b) wykorzystując doświadczenie jednej z uczestniczek, trenujemy kontrolowany upadek,
c) w Górkach Wielkich pomykamy z prędkością światła, jakżeby inaczej, z wielkiej górki, niektórzy tracą odrobinę wigoru i entuzjazmu, uświadomiwszy sobie, że czeka nas droga w drugą stronę,
d) podziwiamy niczym na safari liczne zwierzęta( może nie egzotyczne, ale i tak toczą się dysputy: To była koza czy owca, a może baran?), z niektórymi nawiązujemy nawet nić porozumienia (patrz zdjęcia)

 

e) korzystamy z różnorodnej kuchni; w Ustroniu można zjeść pizzę,prawie, włoską, kebab, prawie, turecki i pierniki, prawie, toruńskie,

f) w drodze powrotnej pojawia się wątek kryminalny: Ktoś ukradł mój plecak! (uspokajamy, wzorując się na Sherlocku Holmesie, korzystając z dedukcji, zdołaliśmy ustalić, gdzie znajduje się obiekt, okazało się, że jego zniknięcie, na szczęście, nie było efektem czynu przestępczego, a tylko zwykłego roztargnienia).
PRĄD:
a) w naszych licznikach – tym razem pracowały na wynik na poziomie 60 kilometrów, 
b) sprzęcie oświetleniowym – wróciliśmy około 17:00 bez jego używania, ale niedługo zmiana czasu, może się przydać!,
c) u niektórych w rowerach elektrycznych, ale to temat marginalny, także państwu G. dajemy spokój.
PANTHA REI ( z łac. wszystko płynie – Heraklit z Efezu) – niby tak, niby nie da się dwa razy wejść do tej samej rzeki, ale u nas pewne rzeczy są stałe: nasza ekipa. nasz entuzjazm, nasze dobre humory, nasz głód kolejnych ciekawych wypraw.
WISŁA PŁYNIE PO POLSKIEJ KRAINIE –  również w czasie tej wycieczki eksplorowaliśmy Wiślaną Trasę Rowerową (podobnie jak w drodze do Pszczyny), z tą różnicą, że tym razem królową rzek polskich zobaczyliśmy! Ostatnie kilka kilometrów przed Ustroniem poruszaliśmy  się bowiem bardzo fajną ścieżką rowerową, która zlokalizowana jest zaraz obok koryta rzeki.

       

Zapewne jeszcze parę rzeczy płynie, ale teraz najważniejsze jest to, że upłynął czas na napisanie powyższego tekstu. Zatem płynnie i tradycyjnie kończymy: Do zobaczenia na rowerowym szlaku!

  


CHRZĄSZCZ BRZMI W TRZCINIE W...

Fakt, iż w mieście takim jak Pszczyna znajduje się wiele, nazwijmy to literackich, ulic, zapewne nikogo nie zdziwi. Mamy zatem Sienkiewicza i Mickiewicza, Tuwima i Lema, Wyspiańskiego i Żeromskiego - tu kończą nam się rymy, a nie lista autorów oczywiście:) Pośród tych postaci, które oczywiście znacie i lubicie (jak tu nie lubić Mickiewicza, którego Pan Tadeusz, Wasza lektura w klasie ósmej, jest trzynastozgłoskowcem ze średniówką po ósmej sylabie, zbudowanym z 68682 wyrazów i 9721 wersów – chcieliśmy wyłącznie zainteresować, a nie, broń Boże, wprowadzać popłoch;), wyjątkowe miejsce zajmuje znany Wam z zapewne z lat przedszkolnych Jan Brzechwa. 
Rodzi się teraz, oczywiście zasadne, pytanie, skąd taki wniosek. Odpowiedź znajduje się w jego lubianym  utworze pod tytułem Chrząszcz. Jego początek to popularny łamaniec językowy: W Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie. Ale co z tą Pszczyną? W telegraficznym skrócie wyglądało to tak: chrząszcz brzmiał w trzcinie w Szczebrzeszynie, przechodzącego woła przekonał, że to praca, która się opłaca, inaczej spojrzał na to Maciej, który dał taką mu robotę, że się wół oblewał potem, a gdy później wół szukał chrząszcza w trzcinie w Szczebrzeszynie, ten dał dyla i brzęczał w PSZCZYNIE(!).
Oczywiście cel naszej wizyty w Perle Górnego Śląska, jak nazywana jest Pszczyna, był zgoła odmienny, nie szukaliśmy zemsty na chrząszczu, skupiliśmy się raczej na tym, żeby po raz już  kolejny  w historii działalności naszego koła pokazać naszym młodym rowerzystom wiodący do tego miasta szlak i jego niektóre atrakcje.
Jeżeli chodzi o bezpieczne dotarcie na miejsce, szczególnie w kolumnie piętnastu rowerów, póki co nie znaleźliśmy żadnej alternatywy dla Wiślanej Trasy Rowerowej. Oczywiście, Drogi Rowerzysto, przemierzając te kilkadziesiąt kilometrów, Wisły nie zobaczysz, ale w Mazańcowicach, Ligocie, Zabrzegu, Goczałkowicach Zdroju cieków wodnych, potoków, rzek i zbiorników trochę jest. Można wymienić rzekę Wapienicę, stawy hodowlane w Ligocie, Jezioro Goczałkowickie i znajdujące się nieopodal szlaku Jezioro Łąka. Wszystkie wymienione miejsca oczywiście podnoszą atrakcyjność przejazdu, ale w czasie naszej wycieczki najciekawszym, dającym wiele frajdy, a zarazem podnoszącym koszt przejazdu (wszak brudy trzeba uprać) zbiornikiem wodnym była mimo wszystko pospolita kałuża. Z racji panujących ostatnio warunków pogodowych trochę ich było, trudności w czasie pokonywania niektórych się pojawiły, ale wszyscy dali radę.

         

W samym mieście obowiązkowe punkty to przejazd przez pałacowy park, wypatrywanie żubrów (zawsze gdzieś schowane za szczelnym ogrodzeniem, także bez biletu wstępu ani rusz, mimo że w pewnej reklamie mówią, że żubr jest tuż za rogiem;), zdjęcie przed pięknym zamkiem i wizyta na rynku. W ostatniej lokalizacji działo się zdecydowanie najwięcej. Poza nerwowym wypatrywaniem miejsc, gdzie można zaspokoić kulinarne żądze, uczestnicy wyprawy przeszli szybki kurs niekonwencjonalnego wykorzystania roweru (spójrz na zdjęcia, ale nie naśladuj!), a także przysiedli się do księżnej Daisy na jej ławeczce i przeprowadzili krótką pogadankę na temat bezpieczeństwa, jakie każdemu rowerzyście zapewnia kask. Daisy, przymierzywszy obowiązkowy element wyposażenia każdego członka Koła, doceniła jego zalety, ale ponoć nie jeździ na rowerze i średnio pasowałby jej  do sukni:)

     

Pora zrobiła się późna, postanowiliśmy zatem nie zmieniać trasy przejazdu i szybko gnać do domu.
Przekonaliśmy się jednak, że zgodnie ze starą wykładnią należy spieszyć się powoli (łac. festina lente). Okazało się bowiem, że z racji uszkodzonej dętki, na szczęście w niewielkim stopniu, musieliśmy wielokrotnie i praktycznie zastosować prawo Pascala.
Wróciliśmy zmęczeni (oczywiście na załączonym zdjęciu Łukasz trochę przyaktorzył;), ale okazało się, że w dobrym (może nawet doborowym) towarzystwie pokonanie dystansu dłuższego kilkakrotnie od dotychczasowej życiówki jest możliwe, a poza tym daje kupę frajdy i satysfakcji. Zawiązała nam się mocna grupa, liczymy na to, że zapał nie będzie słomiany, duch w narodzie nie upadnie i uda się zrealizować kolejne cele.
Do zobaczenia na szlaku!

KAŻDE POKOLENIE MA WŁASNY GŁOS...

Zespół  Kombii (ten przez dwa-ii - kto śledzi ostatnie doniesienia ze sceny muzycznej, wie, że liczba liter w nazwie zespołu ma niebagatelne znaczenie, w związku z czym zespół Kombii to nie grupa Kombi, ot takie zawiłości) popełnił kiedyś piosenkę, w której pojawiają się między innymi następujące słowa: Każde pokolenie ma własny głos, każde pokolenie chce wierzyć w coś.
Dlaczego przytaczamy ten tekst? Ze względu na wyjątkowość ostatniej rowerowej wycieczki. Stała się ona bowiem wyjazdem wielopokoleniowym i, co najważniejsze, nie każde pokolenie, a dwa pokolenia, miały ten sam głos i te samą wiarę. Wierzymy bowiem, że turystyka rowerowa, podobnie jak myślenie, ma przyszłość i  mówimy, że warto ją propagować, chociażby poprzez czynny udział w działalności Szkolnego Koła Turystyki Rowerowej.

    

Jak widzimy na załączonych do relacji zdjęciach, wspólne z rodzicami przemierzanie lokalnych dróg i ścieżek rowerowych daje dużo frajdy. Postanowiliśmy ciut starsze pokolenie zabrać na wycieczkę, którą testowaliśmy wcześniej, między innymi w czerwcu bieżącego roku. Udaliśmy się bowiem ponownie do Kobiernic, nad rzekę Sołę, by tam pogadać, zjeść kiełbasę i zażyć trochę ochłody.
Co połączyło dwa, czyli czerwcowy i ostatni wyjazd?
Trasa przejazdu do Kobiernic (niebieski szlak rowerowy dookoła Bielska-Białej, Pisarzowice, Hecznarowice, Kęty-Podlesie), dopisujące wszystkim uczestnikom humory, pyszne lody w Pisarzowicach, wyśmienita kiełbasa z ogniska i odkładany w czasie, bo niechciany, moment powrotu.
Co je różniło? 
Wróciliśmy inną, bardzo fajną i malowniczą trasą, która wiodła przez Kęty-Podlesie, Hecznarowice, Starą Wieś, Janowice, Bestwinę. Nie było dreszczyku emocji, gdyż do końca dnia dopisywała pogoda, zatem na niebie nie obserwowaliśmy  błyskawic i nie słyszeliśmy złowieszczych grzmotów. A w czerwcu się działo!

   

Finis coronat opus! (z łac. koniec wieńczy dzieło)
Zatem my kończymy pisać.
Wycieczka zakończyła się pomyślnie. 
Jej uczestnicy, którymi byli tegoroczni absolwenci SP 27, zakończyli naukę w naszej szkole, ale zapewne pamiętać będą nasze rowerowe eskapady.
Do zobaczenia na szlaku:)

 

STARA MIŁOŚĆ NIE RDZEWIEJE…

Co jeśli rower rdzewieje? Wyczyścić, nasmarować i dbać. A co jeśli stara miłość, oczywiście do roweru, nie rdzewieje? Odpowiedź jest banalna. Należy czym prędzej na niego wsiąść i przemierzyć stosowną liczbę kilometrów, ażeby móc ponownie się przekonać, że ta stosunkowo prosta konstrukcja daje wiele frajdy i satysfakcji.

 

Szkolne Koło Turystyki Rowerowej przez ostatnie dwa lata musiało zawiesić swoją działalność. Pandemiczna rzeczywistość i nas zmusiła do zmiany planów, stąd kurz na ramie i rdza na łańcuchu naszych jednośladów;) Przyszła jednak pora na uporanie się z wszelkimi niedogodnościami i wyruszenie na rowerowy szlak. Naszą destynacją (choć piszący te słowa są polonistami, którzy mają świadomość, że zapożyczenia wzbogacają słownictwo, na dźwięk tego słowa raczej się wzdragamy, a w tym tekście używamy go tylko jako językową prowokacjęJ) po raz kolejny staje się urokliwie położona, oferująca wiele atrakcji i zamieszkana przez życzliwych ludzi (czyli również przez nas;) wioska o nazwie Kobiernice.

Naszą rowerową eskapadę zaczynamy w Bielsku przy ulicy Emilii Plater. Pora przypomnieć pewne zasady, które obowiązują w czasie przejazdu rowerową kolumną i wyruszamy. Kierujemy się w stronę Starego Bielska, by tutaj zmierzyć się z pierwszą górką, czyli podjazdem na wzgórze Trzy Lipki. Kiedy wszyscy stajemy na szczycie położonym na wysokości 380  m n.p.m., odczuwamy dumę równą himalaistom, podobnie jak oni chwilę regenerujemy się na szczycie i pora ruszać dalej. Zmierzamy do miejsca, w którym, używając potocznego wyrażenia, złapiemy niebieski szlak rowerowy, nazywany  Trasą dookoła Bielska - Białej. W całości liczy on ponad 50 kilometrów, my korzystamy z jego części, przemierzając na przykład jedną z bielskich ulic o wdzięcznej nazwie 13 zakrętów. Po wyjechaniu z terenu stolicy Podbeskidzia meldujemy się w Pisarzowicach, a tam uzupełniamy zapasy i konsumujemy godne polecenia ze względu na swą cenę i jakość lody włoskie. Stąd już blisko do celu podroży, zahaczamy jeszcze o Hecznarowice i Kęty – Podlesie, by wjechać wreszcie do wspomnianych Kobiernic. Tu największą atrakcją w ten wyjątkowo upalny dzień jest orzeźwiająca kąpiel w rzece Sole, a następnie degustacja wyjątkowo nam smakujących w tych okolicznościach przyrody kiełbasek.

    

Czas mija szybko, pora wracać, ale… pojawiają się pewne okoliczności, które znacząco opóźniają nasz wyjazd. Niebo staje się brunatne, słyszymy pierwsze grzmoty i zaraz rozpętuje się zawierucha. Na szczęście, o czym zdążyliśmy wspomnieć, w Kobiernicach mieszkają sami życzliwi ludzie, także udaje nam się przetrwać;)

Wycieczka powoli się kończy, pora zatem skończyć również ten tekst. Droga powrotna może nie jest usłana różami, pojawiają się pewne niedogodności (a jakże by inaczej – deszcz), ale szczęśliwie i szczęśliwi o godzinie 19:00 meldujemy się pod budynkiem szkoły.  Starożytni mawiali: Per aspera ad astra ( łac. przez ciernie do gwiazd), no i my dzisiaj  tę cierniową momentami  drogę przejechaliśmy, ale teraz jesteśmy w niebie.    

 

GÓRKI WIELKIE

Za siedmioma górami, za siedmioma… a co tak blisko??? Za siedemdziesięcioma górami, za siedemdziesięcioma  rzekami żył sobie… drwal. Tak zaczyna się jeden ze skeczy nieistniejącego już, ale wciąż pamiętanego, kabaretu POTEM. Uczestnicy kolejnej wyprawy rowerowej,  zorganizowanej w ramach działalności Szkolnego Koła Turystyki Rowerowej,  mieli okazję na własnej skórze przekonać się, że dotarcie tam, gdzie żył, nie drwal oczywiścieJ, ktoś, kogo historię chcemy poznać, wiąże się często  z trudem pokonywania kolejnych wzniesień, pagórków, górek. Nie mogło być jednak inaczej, skoro naszym celem stały się tym razem Górki WIELKIE. 

Nim zaczął się finalny etap naszej wyprawy, czyli zdobywanie kolejnych górek (ale ku  naszej uciesze także z nich zjeżdżanie), przejechaliśmy przez Wapienicę, która wzbogaciła się o bardzo atrakcyjny, choć nieco krótki, szlak rowerowy, by następnie wjechać do Jaworza. Ta, położona tuż za granicą Bielska-Białej,  miejscowość ma ciekawą historię. Jednym  z jej elementów jest to, że od drugiej połowy XIX wieku działało tutaj uzdrowisko, które cieszyło się, szczególnie w pierwszej połowie następnego stulecia, zasłużoną sławą. Bywali tu znani literaci i politycy. My uzdrowiskową atmosferę poczuliśmy, odwiedzając  tężnię solankową. Niektórzy z uczestników dołączyli nawet do swoistego korowodu/pielgrzymki kuracjuszy, którzy spacerują wokół niej, głęboko oddychają, a potem, dzięki takiej inhalacji, cieszą się dobrym zdrowiem.

Po wizycie w tym wyjątkowym miejscu ruszyliśmy w kierunku Jaworza Nałęża, gdzie odbiliśmy na zachód i, poruszając się Wiślaną Trasą Rowerową, dotarliśmy do celu, a dokładnie do muzeum osoby, której imię i nazwisko wszystkie osoby związane ze Szkołą Podstawową nr 27 wymieniają bardzo często.   W Górkach Wielkich mieści się bowiem Muzeum Zofii Kossak-Szczuckiej. W małym, niepozornym budynku, w którym po wojnie pisarka zamieszkała,  zgromadzono wiele cennych pamiątek. Można tam usłyszeć  ciekawe historie o jej życiu, twórczości, dwóch jamnikach i… jej rowerowych wyprawach do Katowic! Tuż obok mieści się dwór rodziny Kossaków, który spłonął w 1945 roku, a dziś, po części wyremontowany, jest siedzibą  rodzinnej fundacji.  W nim także, zupełnie za darmo, możemy lepiej poznać historię zasłużonej dla Polski rodziny Kossaków, dowiedzieć się o rzeczach niebanalnych i zagadkowych (zadanie dla dociekliwych:  jak to możliwe, że ojciec Zofii, Tadeusz, i znany malarz, jej wuj Wojciech, byli bliźniakami, a w akcie urodzenia tego pierwszego widnieje rok 1857, a w przypadku drugiego 1856?).

Po wizycie w tych dwóch miejscach wyruszyliśmy szlakiem Kamyka, czyli Aleksandra Kamińskiego. To znana w świecie harcerskim postać, autor „Kamieni na szaniec”, obowiązkowej lektury w klasie ósmej, której bohaterowie spędzają ostatnie wakacje przed wojną właśnie w Górkach, w  wybudowanej z inicjatywy Kamińskiego harcerskiej stanicy(dziś niestety ten okazały budynek stoi pusty i niszczeje).

Po strawie dla duszy musiało być coś dla ciała, stąd nasza wizyta w znanej w okolicy cukierni o znaczącej nazwie Bajka. Lody i ciastka palce lizać, sił i energii przybyło, ruszamy zatem  z powrotem!  Nieco zmodyfikowaną trasą po mniej więcej trzech godzinach docieramy do Bielska. Mimo zmęczenia,  wszystkim dopisują humory.  Pozostaje jedynie żałować, że nieuchronnie kończy się złota polska jesień i warunki do turystyki rowerowej będą niesprzyjające.

Galeria

 

WYCIECZKA ROWEROWA


Jawor, jawor,
Jaworowi ludzie,
Co wy tu robicie?
Budujemy mosty
Dla pana starosty.

Kolejny wpis,  dotyczący działalności Szkolnego Koła Turystyki Rowerowej,  znowu inicjujemy cytatem. O ile ostatnio przytoczyliśmy słowa znanego literata, o tyle dzisiaj odwołujemy się do słów bardzo popularnej piosenki, przeznaczonej dla najmłodszego odbiorcy. W głowach czytelników rodzi się zapewne zasadne pytanie: Dlaczego właśnie ów fragment? Odpowiedź kryje się na zdjęciach, które zamieszczamy poniżej. Oto bowiem, kiedy dotarliśmy na półmetek naszej wycieczki, niektórzy odkryli w sobie talenty predestynujące ich do zostania w przyszłości studentami inżynierii wodno-lądowej. Objawiło się to chęcią zbudowania przeprawy lądowej na rzece Sole. Mimo zmęczenia, które mogło wiązać się z pokonaniem ponad trzydziestokilometrowej trasy,  wiodącej przez Komorowice, Janowice, Pisarzowice, Kęty, Kobiernice, nasi niestrudzeni rowerzyści z ochotą i werwą  przystąpili do pracy przy budowie mostu,  wykonywanej przy zachowaniu jednej najważniejszej zasady: W jedności , niektórzy mówią kupie:), siła (tu znowu odsyłamy do zdjęć, na których można to dostrzec gołym okiem).

Most powstawał, a jego budowie towarzyszył coraz większy rozmach i zaangażowanie. Ażeby nasi robotnicy nie osłabli, sekcja kulinarna  zadbała o konsumpcję. Rozpaliliśmy ognisko, po czym upiekliśmy kiełbaski, które w tych pięknych okolicznościach przyrody stały się prawdziwym rarytasem. Czas biegł nieubłaganie, do budowy mostu została rzucona nawet  wspomniana sekcja kulinarna, ale wartki nurt górskiej rzeki, jaką jest Soła, pokonał nas. Tym samym  inwestycja nie została dokończona. Mimo poczucia niedosytu (oczywiście nie miało to nic wspólnego z pysznymi  kiełbaskami, które  były bardzo sycące) rozpoczęliśmy drugi etap naszej eskapady. Nieco inną trasą, prowadzącą przez Kęty, Hecznarowice, Bestwinę i Komorowice, dotarliśmy do szkoły. Może jeszcze kiedyś spróbujemy zbudować most dla pana starosty...


NA ROWEROWYM SZLAKU...

A więc Czytelniku i Czytelniczko! Jeśli masz pieniądze, kupuj rower. Nie wyobrażaj sobie, że w nim siedzi diabeł, nie lękaj się trudów początkowej nauki, nie lekceważ go jako zabawkę, ale naucz się jeździć i wyjeżdżaj jak najczęściej i najdalej za miasto. W krótkim czasie zgrubieją ci muskuły, odzyskasz sen, apetyt i dobry humor, staniesz się człowiekiem zdrowym, dzielnym i podziękujesz niżej podpisanemu, że cię tak gorliwie zachęcał.                                                                                                                                                                                      Bolesław Prus

Powyższe słowa wyszły spod pióra autora (wielu z Was miało już okazję przeczytać jego nowelę pod tytułem Katarynka) ponad sto lat temu. Trudno jednak nie zgodzić się z tym, że pewne zwarte w nich sformułowania są ponadczasowe, nic nie straciły ze swej aktualności. Dlatego my, członkowie Szkolnego Koła Turystyki Rowerowej, mając na względzie swoje zdrowie, dobry humor, apetyt i grubiejące muskuły, 29 września wyruszyliśmy na naszych jednośladach do Pszczyny. Droga do celu wiodła przez Mazańcowice, Zabrzeg i  Goczałkowice-Zdrój. W czasie naszej eskapady udało nam się nacieszyć widokiem wielu ciekawych miejsc. Warto wspomnieć o Jeziorze Goczałkowickim, które bywa nazywane Morzem Południa (w niedzielę rzeczywiście fale jak na Bałtyku), Zagrodzie Żubrów, pięknym pszczyńskim pałacu wraz z przylegającym do niego niezwykłym ogrodem, a także urokliwym Rynku. Pokrzepieni tymi widokami, niektórzy musieli się także pokrzepić kebabem, przemierzyliśmy całą, licząca nieco ponad sześćdziesiąt kilometrów trasę w dobrych humorach, czując rzecz jasna grubiejące muskuły. Jeżeli pogoda dopisze, na rowerowym szlaku widzimy się ponownie 13 października (cel na razie owiany tajemnicą).

 

Wiadomości

Kontakt

  • SP nr 27
    ul. Zofii Kossak-Szczuckiej 19
  • 33 815 83 52

Galeria zdjęć